27 sierpnia 2010, piątek

Pociąg, w drodze do Sljudjanki
Wczoraj miał miejsce dość interesujący incydent: tradycyjnie popijaliśmy sobie piwo, aż tu nagle wyskoczyło dwóch ni to konduktorów, ni to prowadników, ni to policjantów, pokazali palcem na nasze puszki i krzyknęli: „No drink, no drink!” Cóż było robić – przelaliśmy piwo do kubków na herbatę i kontynuowaliśmy nasze rozmowy, zastanawiając się, jak to jest możliwie, że zakaz spożywania alkoholu obowiązuje w pociągu, w którym ów alkohol można zakupić:
1)         u prowadnika (czyli osoby odpowiedzialnej za pasażerów w danym wagonie);
2)         w wagonie restauracyjnym;
3)         przez okno u babuszek na stacjach.
No jak?
Do Irkucka dotarliśmy około dziesiątej czasu lokalnego. Śniadanie zjedliśmy na ławce pod dworcem wzbudzając ciekawość przechodniów. Po śniadaniu oddaliśmy bagaże do przechowalni i poszliśmy obejrzeć miasto. Pierwszą rzeczą, jaka nas uderzyła był kompletny chaos panujący na ulicach – samochody jeżdżą jak im się żywnie podoba, wpychają się przed siebie nawzajem, nikt nie trąbi, pasów nigdzie nie widać... i jakoś to wszystko działa. W Irkucku zakupiłam kijki trekkingowe, a potem podjechaliśmy jeszcze na targowisko Fortuna po sandałki. Udało się nam wytargować i kupić je za 300 rubli, chociaż warte są nie więcej niż 100, ale tańszych nigdzie nie znaleźliśmy. Po powrocie do centrum poszliśmy na obiad, tym razem do prawdziwego baru! Po drodze wysłaliśmy kartki do rodziny i zahaczyliśmy o kafejkę internetową - to ostatnie było dosyć dziwnym doświadczeniem po tylu dniach spędzonych w tajdze. Teraz siedzimy w pociągu klasy obszczije (same miejsca siedzące) w drodze do Sliudjanki. Aktualnie pociąg ma 50-minutowy postój (!). Za oknem wzgórza, a do środka wpada rześkie, chłodne, pachnące lasem powietrze. Tylko to nieszczęsne kolano... Mogę już normalnie chodzić, ale w dalszym ciągu jest obolałe i mam duże trudności z pokonywaniem schodów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz