25 sierpnia 2010, środa

Dworzec w Siewierobajkalsku
Wypłynęliśmy wczoraj ok. czternastej. Wcześniej nasi nowi znajomi zaprosili nas do wielkiego drewnianego stołu przed chatką Koli na rybne śniadanie. Spałaszowaliśmy uchę, żołądki rybne (bardzo tłuste), pomidory, ogórki, cebulę i pyszny chleb. W głowach nam się zakręciło od tej ilości jedzenia. Zostaliśmy też poczęstowani tutejszym ginem, czyli 85% wódką z jałowcem. Po wypiciu niecałego kieliszka dochodziłam do siebie kilka ładnych minut. Pożegnaliśmy się z Kolą i z Wasilijem, który również przypłynął na śniadanie i wsiedliśmy na kuter.
Do Siewierobajkalska płynęliśmy około pięciu godzin, z czego godzinę przespałam pod pokładem. Jak się potem okazało, była to najciekawsza godzina rejsu, gdyż miała wtedy miejsce następująca sytuacja: podpłynęła do naszego kutra niewielka żaglówka, z załogą liczącą jedenastu rosłych chłopa, którzy się ledwo na niej mieścili. Żaglówka przybiła do kutra, marynarze wyciągnęli wódkę, nasi przyjaciele – przekąski w postaci chleba i przecieru z warzyw, wszyscy wypili po kieliszku za zdrowie, po czym żaglówka odcumowała i popłynęła dalej. Całe to wydarzenie trwało w sumie ok. trzy minuty i, naturalnie, nikt poza nami nie był nim absolutnie zdziwiony.

Dalsza podróż zeszła nam na rozmowie, skubaniu różnych przekąsek i robieniu zdjęć. Milicjanci pokazywali blizny po ranach postrzałowych. Ja objadłam się tylu różnych smakołyków, że mój żołądek w końcu nie wytrzymał. Na szczęście na rufie znajdowała się całkiem przyzwoita ubikacja, a dzięki tej sytuacji znalazłam kapitalne miejsce do robienia zdjęć. Z rufy Bajkał wyglądał bajecznie - tafla wody znowu – znowu! - zlewała się z horyzontem, błękit wypełniał całe pole widzenia, rażąc w oczy swoją intensywnością.
Do Siewierobajkalska dopłynęliśmy w okolicach godziny dziewiętnastej. Po uiszczeniu opłat za transport zrobiliśmy sobie grupowe zdjęcie z naszymi „wybawcami” i poszliśmy łapać marszrutkę do centrum. Teraz siedzimy już na dworcu, Grisza kupił nam bilety do Irkucka, oczywiście trwało to dwadzieścia minut, potrzebne były nasze paszporty (w Rosji bez dokumentów nie można kupić biletu na pociąg), a teraz okazało się, że moje nazwisko jest źle wydrukowane i biedny Grisza znowu stoi w kolejce, aby to wyjaśnić.
Chłopcy nakupili dobra - piwo w litrowych puszkach, kwas chlebowy, chleb, serki, konserwy, ciastka, śliwki, pomidory, cukier. Teraz towarzystwo gra w karty, a ja piszę moje notatki. Do odjazdu pozostały nam cztery godziny. Będziemy jechać kilkanaście godzin i przesiadać się raz – we wiosce o nazwie Wicherowka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz