12 sierpnia 2010, czwartek

Kolej transsyberyjska relacji Moskwa-Tynda, gdzieś za Moskwą

Zaraz po tym, jak skończyłam wczorajszy zapisek, pociąg mocno szarpnął, przez co plecak Griszy ważący około dwudziestu pięciu kilogramów spadł na mężczyznę niosącego wrzątek. Zamarliśmy na kilka sekund, ale na szczęście pasażerowi nic się nie stało. Po tym wypadku Grisza przywiązał plecak do barierek.

Dziś mija nasz drugi dzień w kolei transsyberyjskiej. Noc na szczęście była trochę znośniejsza – przynajmniej dla mnie. Spałam w najlepszym miejscu – zaraz przy oknie, gdzie wwiewane było nocne, chłodne powietrze. W pewnej chwili (chyba jako jedynej z naszej czwórki) zrobiło mi się zimno... O poranku Grisza wyskoczył na peron i zakupił pomidory i ogórki, które spałaszowaliśmy na śniadanie razem z wczorajszym chlebem. Były pyszne, tylko mało - na osobę wyszły może ze dwie kromeczki. Dlatego z utęsknieniem czekamy na dłuższy postój. Właśnie leżę w tym samym miejscu co wczoraj w nocy, a reszta gra w karty. Podczas dnia miejsce to jest zdecydowanie gorsze, gdyż zamiast zimnego wdmuchiwane jest gorące powietrze. Mokry ręcznik na karku pomaga tylko na chwilę. Krajobraz za oknem podobny jest do wczorajszego, lasy z przewagą brzóz, co jakiś czas pojawiają się biedne wioski z chatkami o kolorowych okiennicach, z rzadka budki wartowników. Jest trochę wzgórz, trochę pól uprawnych, od czasu do czasu pojawia się rzeczka. Dziś rano odbyło się pierwsze mycie w pociągowej ubikacji polegające na namydleniu całego ciała, a potem spłukiwaniu się wodą z butelki nad otworem w podłodze. Włosy umyłam w podobny sposób, a nawet wyprałam trochę bielizny, niestety ktoś się do mnie bezustannie dobijał, więc nie wyprałam koszulki. Niedługo powinna być stacja, obiad i piwo, czyli same przyjemności.

Popołudnie

Postój był owocny. Zakupiliśmy cztery porcje pieczonej kury z ziemniakami, ogórkiem i pomidorem, dwie wody, litrowe piwo, paczkę ciastek, loda, cztery pierożki i trzy jabłka. Na stacji stały dwa pociągi – nasz, relacji Moskwa-Tynda i drugi, relacji Nowokuźnieck-Moskwa. Pomiędzy nimi kwitł handel, sprzedawano wodę, piwo, lody, słodycze, pasztety, chleb, biżuterię... wszystko.

Razem z nami w boksie jedzie babuszka – ma (na oko) ponad 70 lat, siwe włosy, niebieską sukienkę i mnóstwo zmarszczek. Jest bardzo miła i cały czas się do nas uśmiecha. Stwierdziła, że te upały to jeszcze nic wielkiego – podczas jej pobytu w Moskwie temperatura wynosiła 40 stopni Celsjusza, a z powodu pożarów w mieście jest tyle dymu, że nie da się w mieszkaniu oglądać telewizji, bo przez ten dym nic nie widać. Cały czas zjada swoje zapasy – jaja na twardo, ser żółty i chleb. Sera i chleba nie kroi, tylko gryzie jak jabłko. Żałuję, że nie znam rosyjskiego, bo chętnie bym z nią porozmawiała. Ona cały czas do nas zagaduje, ale niestety tylko Grisza jest w stanie na to reagować i to też nie zawsze, gdyż babcia ma dosyć silny akcent i nie za wyraźnie mówi. Szkoda. (...)

Po południu tworzyliśmy teorię abstraktów, którą pozwolę sobie tutaj przedstawić, gdyż obrazuje ona idealnie obecny stan naszych umysłów.

TEORIA ABSTRAKTÓW

Natężenie abstrakcji zależy wprost proporcjonalnie od czasu spędzonego w pociągu, temperatury panującej w wagonie oraz ilości promili we krwi oraz odwrotnie proporcjonalnie od stopnia wilgotności ręcznika na karku. Mierzy się je w abstraktach czyli celsjuszopromilogodzinach.
Powoli się ściemnia. Gorąco odpuszcza, ja zrobiłam pranie, towarzystwo drzemie. Krajobraz za oknami wciąż podobny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz