11 sierpnia 2010, środa

Kolej transsyberyjska relacji Moskwa-Tynda

Wczoraj o 23:00 opuściliśmy terytorium Ukrainy. Zanim dotarliśmy do granicy rosyjskiej, trzy godziny jechaliśmy przez szeroki pas ziemi niczyjej. Odprawa trwała dość długo: najpierw jeden celnik sprawdzał, czy nasze nazwiska nie figurują na liście osób mających zakaz wjazdu na teren Federacji, a potem kolejny chodził pomiędzy boksami i przybijał pieczątki. Wysiedliśmy w Moskwie wczesnym rankiem i przemieściliśmy się z Dworca Kijowskiego na Kazański, co poszło dosyć sprawnie (wbrew obawom pana Stanisława). Na Dworcu Kazańskim musieliśmy wymienić bilety elektroniczne na zwykłe i tutaj informacja podana w przewodniku „Bezdroży”, jakoby w Moskwie „obsługa w kasach nie należała do najmilszych” okazała się być prawdziwa. Oto rozmowa pomiędzy Griszą a kasjerką:

Grisza: Zdraswujtie. Chciałbym wymienić bilet elektroniczny na zwykły.
Kasjerka: Paszport!!!
G: Mój czy wszystkie?
K: A co?! Tylko dla siebie odbierasz?!
Grisza podaje więc wszystkie paszporty, mój jest pierwszy.
K: Co to jest?! Dla kogoś odbierasz?!
Grisza kiwa głową, kasjerka zaczyna przeglądać paszporty i kląć na alfabet łaciński.
K: Jak brzmi wasze nazwisko po rosyjsku?
G: Gawinowski
K (przewraca oczami): Gawinowski?! A imię?
G: Grzegorz... czyli Grisza, Grigorij...
K: A jak to się pisze po rosyjsku?
G: Proszę spojrzeć na wizę, tam jest napisane.
Kasjerka patrzy na wizę, co poprawia jej humor na 10 sekund.
K (po 10 sekundach): #*%&*($*()!!!
G: ???
K: Podpisz tutaj!!!
Grisza podpisuje.
K: $(%&*()&*(!!!
G: ???
Kasjerka wydaje bilety.

Molar przez cały ten czas stał z boku, bojąc się poruszyć, aby nie ściągnąć na siebie gniewu kasjerki, tudzież innych kobiet stojących w kolejce.

Przed odjazdem pociągu zjedliśmy po czeburieku. Jest to duży pieróg z nadzieniem z mięsa, kartofli lub kapusty, smażony w głębokim oleju.

Na Dworcu Kazańskim korupcja przeżywała istny rozkwit. Siedzieliśmy sobie pod ścianą peronu w oczekiwaniu na pociąg, a obok nas przemykały grupki pasażerów (Azerów, Kazachów?), taszczących zardzewiałą pralkę franię, przedpotopową lodówkę i inne przedmioty w tym rodzaju. Moskiewscy celnicy bezlitośnie ich wyłapywali i zmuszali do płacenia łapówek, grożąc zatrzymaniem owych sprzętów w Moskwie. Było to bardzo smutne widowisko, uświadamiające ogrom biedy w jakiej żyją ci ludzie, którym opłaca się wieźć przez pół kontynentu zepsutą lodówkę i jeszcze płacić od tego haracz...

Tym razem dostaliśmy trochę gorsze miejsca: dwie górne kuszetki w boksie i dwie boczne na korytarzu, w związku z tym nie mamy porządnego stolika i tylko trzy osoby mogą w tym samym czasie spać bez konieczności upychania po zakamarkach całego dobytku. Pierwsze trzy godziny podróży przespałam, więc ominęły mnie widoki płonących lasów, ale w końcu obudziło mnie nieznośne gorąco i dym, który unosił się w wagonie jeszcze wiele kilometrów za Moskwą.

W pociągu panuje upał nie do opisania. Co pół godziny polewamy się zimną wodą i moczymy głowy, a szyję owijamy mokrymi ręcznikami. Grisza i Molar chodzą bez koszulek, Aśka chodzi w koszulce i w samych majtkach, bo w spodniach jest za gorąco. Podczas postoju upał osiągnął apogeum - nie dało się myśleć. Na szczęście wcześniej skojarzyliśmy mgliście, że należałoby zaopatrzyć się w obiad, a zatem, mimo gorąca udało nam się zakupić ziemniaki z kotletem mielonym, pomidorem i ogórkiem gruntowym oraz piwo Baltica prosto z przenośnej lodówki. Po posiłku opadamy kompletnie z sił – Molar z Aśką śpią, a my siedzimy i wyglądamy przez okno. Za oknami las brzóz i trochę mokradeł. Już nie ma dymu. Ostatnią stacją, na której zakupiliśmy posiłek była... hmmm, poszłam zmoczyć ręcznik i zapomniałam. Mózg mi się przegrzał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz