9 września 2010, czwartek

Ułan Bator, hostel u Gana

Hurra! Udało nam się wymienić bilety! Powiedzieliśmy w kasie, że biuro sprzedało nam bilety ze złą datą i, jeśli to możliwe, chcielibyśmy pojechać dziś a nie jutro. Kasjerka po prostu je wydrukowała bez żadnych dodatkowych pytań.

Posiedzieliśmy jeszcze na dworcu dwie godziny, zjedliśmy draże Korsarz (w Mongolii dostępne są wszędzie i zawsze) i wsiedliśmy do pociągu. W pociągu stało się jasne, że nikt nie ma zamiaru przejmować się takimi drobnostkami jak numery miejsc, wszyscy zajmują je na zasadzie kto pierwszy ten lepszy, a potem dowolnie się wymieniają. Mongołowie okazali się być bardzo wesołą i przyjazną turystom nacją, z chęcią wymienili się miejscami, tak żebyśmy mogli siedzieć razem w boksie i cały czas do nas zagadywali, ale oczywiście nic z tego nie zrozumieliśmy. Mongolski brzmi przedziwnie - jest niepodobny do żadnego znanego nam języka. Na samym początku naszej przygody z językiem mongolskim przekonaliśmy się, że aby zaistniał chociaż cień szansy na porozumienie się, słowa trzeba wypowiadać kilkakrotnie szybciej niż nakazywałaby to intuicja. Spółgłoski należy wymawiać bardzo twardo i intensywnie, a samogłoski skracać. Przykładowo, słowo „bajarla” czyli „dziękuję”, nie powinno brzmieć „baajaarlaa”, tylko coś w rodzaju „bajrla”.

Tego wieczoru dość szybko położyliśmy się spać, a w nocy odwiedzili nas Mongołowie, którzy właśnie wtedy, czyli w środku nocy, zapragnęli się z nami zaprzyjaźnić. Usiedli na kuszetce Molara, bezceremonialnie przesuwając w tym celu jego nogi i zaczęli mówić podniesionym głosem przy akompaniamencie krzyczącego dziecka.

Do Ułan Bator dojechaliśmy na szóstą rano. Od razu po wyjściu z pociągu podszedł do nas Mongoł - Gan - w towarzystwie córki i zaoferował nam nocleg. Oferta Gana była całkiem sensowna – pięć dolarów za nocleg, w tym ciepła woda, internet, śniadanie i możliwość gotowania – zatem postanowiliśmy z niej skorzystać. Do hotelu pojechaliśmy taksówką, a właściwie to okazją, ponieważ w Mongolii każdy samochód może stać się taksówką, jeśli zajdzie taka potrzeba – wystarczy go zatrzymać. Podczas drogi Gan zaproponował nam pomoc w zorganizowaniu samochodu oraz kierowcy, który obwiezie nas po Mongolii.

Hostel składa się z dwóch domków oraz stojących oddzielnie umywalek, wychodków i kabin prysznicowych. Na podwórku stoi wielka biała jurta. Kanalizacja w Ułan Bator jest dość rzadkim zjawiskiem, nie było jej również u Gana, zatem prysznic, umywalka i sedes są dość prowizoryczne. Woda do prysznica doprowadzona jest z beczek stojących na podwórku, umywalka składa się z kranu i obróconej butelki, a ubikacja - z dziury w ziemi ogrodzonej drewnianym podestem, na którym leży deska klozetowa.

Na śniadanie dostaliśmy chleb z masłem i z dżemem, herbatę i kawę. Chłopców ten dżem wybitnie rozczarował, ale my z Aśką byłyśmy zachwycone możliwością napicia się kawy... Wypiłyśmy od razu po dwa kubki. Oprócz nas w hotelu przebywa grupka Francuzów, kilku polskich wolontariuszy uczących Mongołów angielskiego oraz Robert i Kuba, którzy przyjechali do Mongolii na rowerowe wakacje. Z Robertem i Kubą będziemy dzielić dormitorium.

Popołudnie

Po śniadaniu wyszliśmy na miasto. Po porannym chłodzie słońce zaczęło mocno przygrzewać, do tego stopnia, że trzeba było manewrować pomiędzy stronami ulic, tak aby zawsze znajdować się w cieniu. Samo przechodzenie przez ulicę w Ułan Bator jest sportem ekstremalnym - kierowcy samochodów przyśpieszają na widok przechodniów, zakładając najwidoczniej, że wtedy piesi szybciej przejdą. Jednak najbardziej zaskakującym zjawiskiem, którego nigdzie wcześniej nie zaobserwowaliśmy i o którym nie było wzmianki w żadnym przewodniku ani w żadnej książce, były klaksony. Na ulicach mongolskiej stolicy trwa nie kończący się koncert klaksonów, klaksonów głośnych i cichych, wydających dźwięki niskie i wysokie, długie i krótkie. Klaksonów używają absolutnie wszyscy kierowcy w sposób nieprzerwany. Apogeum absurdalnego wręcz nadużywania klaksonów widać w autobusach - kierowcy autobusów kładą na przycisku od klaksonu ciężki przedmiot, tak żeby trąbił bez przerwy. Nie do końca rozumiemy, po co w takim razie mongolskie samochody posiadają klaksony – przecież używanie ich w sposób nieprzerwany uniemożliwia spełnienie podstawowego zadania klaksonu, jakim jest OSTRZEŻENIE innego pojazdu przed zagrożeniem.

Pierwszym punktem naszej wędrówki po Ułan Bator był kantor. Podczas wymiany dolarów na tugriki zaobserwowaliśmy ciekawy zwyczaj, mianowicie, banknoty dwudziestodolarowe wymieniane są po gorszym kursie niż banknoty studolarowe i nie zależy to od całkowitej sumy wymienianych pieniędzy, a jedynie od nominału. Po wymianie pieniędzy udaliśmy się do sklepu sportowego i zakupiliśmy trzy puchowe śpiwory, po czym poszliśmy na obiad spróbować tutejszych specjałów. Aśka z Molarem zamówili sobie zestaw na dwie osoby: zupę z kluskami i baraniną, trzy buudze, trzy chuuszury, żeberka i sałatki. Było w tym mnóstwo baraniego mięsa oraz mało czegokolwiek innego. Molar był wniebowzięty. Ja zjadłam chuuszury z wołowiną, a Grzesiek zupę z baraniną i ziemniakami. Co ciekawe - w Mongolii nie podaje się noży, tylko same widelce. Kuchnia mongolska jest typową kuchnią survivalową pełniącą tak naprawdę jedną podstawową funkcję - dostarczenie maksymalnej ilości kalorii. Jest oparta głównie na mięsie (najczęściej jest to baranina) i wyrobach mlecznych. Typowym mongolskim napojem jest süütej caj czyli zielona herbata gotowana z mlekiem, solą i baranim tłuszczem. Wbrew temu, co można sądzić, jest naprawdę smaczna. Najpopularniejszymi daniami są buudze – pierożki z baraniną gotowane na parze, chuuszury – duże pierogi z mięsem smażone w głębokim oleju, cujwan – makaron smażony z mięsem i dodatkiem niewielkiej ilości warzyw oraz bajnsztaj caj czyli z süütej caj z buudzami. To ostatnie miało stać się wielkim przysmakiem Griszy.

W drodze powrotnej zaobserwowaliśmy kolejną ciekawostkę: otóż na ulicach Ułan Bator siedzą handlarki z rozłożonymi walizkami i sprzedają różne akcesoria, takie jak: gumy, lizaki, papierosy, kosmetyki, przy czym w każdej walizce znajduje się telefon stacjonarny. Na początku myśleliśmy, że on też jest na sprzedaż, dopóki nie zobaczyliśmy jak sprzedawczyni prowadzi z niego rozmowę. Do czego był on tam podłączony i jak działał – nie wiadomo.

Tuż przy hostelu weszliśmy do małego sklepiku, który był zupełnie pusty. Zaraz po naszym wejściu ustawiła się za nami dość długa kolejka. Nagle pani ekspedientka zaczęła wrzeszczeć na ludzi stojących za nami, po czym wyrzuciła ich ze sklepu i zamknęła drzwi na klucz! Naturalnie, nie dowiedzieliśmy się, o co chodziło.
Jako że zdecydowaliśmy się skorzystać z oferty Gana odnośnie organizacji transportu, po powrocie do hostelu usiłowaliśmy ustalić z nim trasę naszej wycieczki. Było to dosyć trudne, gdyż Mongołowie podchodzą do organizacji zadań w sposób dość chaotyczny. Ja chciałam od razu poznać wszystkie konkrety – kiedy, przez ile, za ile, którędy, a Gan, na moje pytanie: ile czasu zabierze nam przejechanie całej trasy bez żadnych dłuższych przerw na zwiedzanie, odpowiedział: „You know, everything is possible. You can stay somewhere three days or one day, it depends what your inner person tells you” (ang. "Wiesz, wszystko jest możliwe. Możesz gdzieś zostać jeden dzień albo trzy, zależy co ci podpowie serce"). I gadaj tu z takim. Koniec końców, uzgodniliśmy, że jedziemy do Karakorum, potem nad wodospad Orchon, jeziora Najman Nuur, dalej nad Wielkie Białe Jezioro, jezioro Chubsuguł, później na wschód zwiedzić klasztor Amarbajasgalant i z powrotem do Ułan Bator. Dziś wieczorem ma przyjść kierowca i się z nami zapoznać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz