Obóz nad Bajkałem, gdzieś na północ od Ust Barguzin
Wczoraj wstaliśmy dopiero o dwunastej, bo wcześniej meszki gryzły tak, że nie dało się wytrzymać na zewnątrz. Ja podjęłam próbę walki z nimi podsycając ogień i przez chwilę wędziłam się w dymie, ale w końcu zrezygnowałam i wróciłam do namiotu. Kiedy już zgłodnieliśmy na tyle, żeby wyjść z namiotów pomimo meszek, kanapki musieliśmy robić w nakomarnikach, rękawiczkach i skarpetkach wciśniętych w nogawki spodni. Po śniadaniu ja i Grisza bohatersko wykąpaliśmy się.
Po kąpieli poszliśmy zobaczyć słynne, lecznicze jezioro Borszoniewo, którego woda ma zbawienny wpływ na choroby skóry. Szkoda, że nie na kontuzje kolan. Było ono bardzo ciepłe i mętne. Po drodze złapał nas deszcz, więc nikt nie miał ochoty na leczniczą kąpiel, za to po deszczu obsiadły nas miliony meszek. Wracając znaleźliśmy mnóstwo grzybów, głównie borowików, zatem kolacja była jeszcze bardziej grzybowa niż przedwczoraj. Na pierwsze danie zupa grzybowa z kaszą jęczmienną, przy czym wody był w garnku może kubek, reszta – same grzyby. Na drugie danie – to samo co dzień wcześniej – makaron z sosem grzybowym i konserwą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz