Ułan Bator, hostel u Gana
Ostatnio nie pisuję dużo, ponieważ nic się nie dzieje - siedzimy w Ułan Bator u Gana i się regenerujemy. Pogoda dopisuje, śnieg już nie pada, w dzień jest dosyć ciepło, czasami nawet dwadzieścia stopni, w nocy zimniej, ale nie ma mrozu i woda w beczkach nie zamarza. Wczoraj pojechaliśmy na Black Market po pamiątki. Największą atrakcją był sam dojazd – trzeba było wskoczyć do marszrutki, ale nie byle jakiej, tylko tej, z której wychylał się pan i krzyczał: „Dzah, dzah, dzah!”. Jechaliśmy w warunkach podobnych do tych, których doświadczyliśmy nie tak dawno w pekaesie do Dalandzadgad: na moim kolanie siedziała sobie pani, Grisza nie mógł się oprzeć, bo plecy nie mieściły się na oparciach. Molar z Aśką siedzieli we wnęce pomiędzy pierwszym rzędem a kierowcą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz