3 października 2010, niedziela

Ułan Bator, hostel u Gana

Wczoraj były urodziny Molara, postanowiliśmy więc iść wreszcie do porządnej restauracji i zjeść dla odmiany coś innego niż baran i cujwan. Wybór padł na restaurację koreańską, gdzie zamówiliśmy cztery wielkie porcje jedzenia. Ja jadłam wołowinę w cieście z sosem słodko-kwaśnym. Nie udało mi się skończyć, więc postanowiłam zapakować jedzenie do pudełka i później odgrzać u Gana. Wracaliśmy przez miasto, ja niosłam pudełko w ręce wyciągniętej przed sobą, tak żeby sos się nie wylał, nagle podbiegła do mnie jakaś dziewczyna, wyrwała mi pudełko i zaczęła uciekać. Ja nawet nie zdążyłam się poruszyć, ale reakcja Griszy była błyskawiczna, od razu puścił się w pogoń, dziewczyna wyrzuciła paczkę (prawdopodobnie liczyła na coś cenniejszego, niż jedzenie) i zaczęła Griszy wygrażać. Kazałam mu ją zostawić i poszliśmy dalej, ale mieliśmy przykład, że nie jest tu najbezpieczniej po zmroku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz