9 października 2010, sobota

Pociąg do Chengdu

Z Armii Terakotowej nici. Dlaczego? Ano dlatego, że w internecie znaleźliśmy informację, jakoby można było się tam dostać autobusem numer pięć, ale nie zwróciliśmy uwagi, że chodzi o autobus turystyczny... Tak więc, po wyjściu z pociągu i oddaniu bagaży do przechowalni, wsiedliśmy sobie radośnie w piątkę i po godzinie jazdy dotarliśmy w miejsce kompletnie przypadkowe, gdzie stał bank i kilka sklepów. Poszliśmy więc do banku zapytać o Armię, ale nikt tam nie mówił po angielsku (wkrótce boleśnie przekonamy się, że tak jest w całych Chinach, poza Pekinem). Próbowaliśmy narysować wojowników, ale bez skutku, pracownicy banku prowadzili nas od jednego pokoju do drugiego, byliśmy coraz bardziej zdenerwowani, w końcu wyszliśmy z banku i weszliśmy do China Mobile, gdzie sytuacja się powtórzyła, ale w końcu jakiś chłopak chyba zrozumiał o co nam chodzi, kazał nam wsiąść ponownie w autobus numer pięć i cofnąć się aż na dworzec. Wsiedliśmy więc do niego i postanowiliśmy wysiąść pod ogromnym budynkiem, przed którego wejściem ciągnęła się długa kolejka i widać było kilka figur wojowników. Uznaliśmy, że to musi być tam. Staliśmy w kolejce po bilety przez około pół godziny, po czym okazało się, że to nie jest Armia Terakotowa, tylko Muzeum Narodowe... Spotkaliśmy tam turystów z przewodnikiem, więc zapytaliśmy przewodnika jak mamy dotrzeć do tych cholernych wojowników. Kazał nam wrócić na dworzec i wsiąść w autobus numer 306, który po 45 minutach zawiezie nas na miejsce. Niestety były takie korki, że dotarliśmy na dworzec dopiero o dwunastej, a nasz pociąg do Chengdu odchodził o szesnastej... Postanowiliśmy wymienić bilety na pociąg późniejszy, więc ustawiliśmy się w ogromnej kolejce do kasy, po to tylko, żeby się dowiedzieć, że wymiany można dokonać w okienku obok, do którego była taka sama kolejka. Ustawiliśmy się więc ponownie w kolejce i usłyszeliśmy, że bilety do Chengdu na ten dzień już się skończyły. Była już godzina trzynasta, więc szanse dotarcia do Armii były marne, próbowaliśmy jeszcze rozmawiać z taksówkarzami, ale proponowali jakieś niepoważne ceny, więc zrezygnowani i załamani postanowiliśmy pójść coś zjeść i zrobić zakupy do pociągu. Ja byłam w szczególnie podłym nastroju, gdyż bardzo źle się czułam, miałam chyba gorączkę, a porażka komunikacyjna w Xi’an załamała mnie zupełnie, gdyż wróżyła bardzo źle na przyszłość... Skoro w Xi’an, które ostatecznie nie jest bardzo dużym miastem, ale bardzo znanym i pełnym turystów, mieliśmy tak wielkie problemy, aby obejrzeć główną atrakcję, to co będzie gdzie indziej???

Jeszcze kilka słów na temat dworca. Otóż dworzec jest pełen ludzi.  Jest to dość normalnym zjawiskiem na dworcach, jednak w Chinach to wyrażenie nabiera nowego wymiaru. Ludzie ci w oczekiwaniu na pociąg siedzą tudzież leżą na ziemi na rozłożonych gazetach, grają w karty, śpią, jedzą jakieś dziwne warzywa lub spacerują. Na terenie dworca znajduje się mnóstwo okienek, wejść, wyjść, barierek, bramek, punktów, w których siedzą pracownicy dworca i które nie wiadomo do czego służą, wszystkie z napisami tylko po chińsku. Jak podchodzisz do jednego okienka, żeby coś załatwić, odsyłają cię do innego, pokazując niedbale ręką w prawo lub lewo i mówiąc coś po chińsku, a ty się człowieku domyślaj gdzie tu iść, ile metrów w lewo czy w prawo, do którego okienka, do której kolejki, bo kolejki są wszędzie i tak cię kierują to tu, to tam, a ty zgaduj o co chodzi i nie trać cierpliwości i ganiaj w tę i we w tę... Koszmar. Żeby wejść na dworzec, trzeba najpierw przejść przez długi korytarz utworzony z barierek, które się wiją, zakręcają i wyglądają mniej więcej jak bramki na lotniskach. Potem wchodzi się do wielkiej sali, gdzie na tablicy wyświetlają się numery pociągów (bo w Chinach pociągi identyfikuje się po numerach, nie po kierunkach, gdyż w tym samym kierunku odjeżdżają ich dziesiątki dziennie) oraz numery boksów, do których trzeba się udać i w których koczują tłumy ludzi. Tuż przed przyjazdem pociągu następuje poruszenie, bramki na peron zostają otwarte i te tłumy ludzi rozpoczynają swój marsz, najpierw przez długą poczekalnię, potem przez długi korytarz, potem przez schody w górę, mostek, schody w dół, aż na peron, a cała ta wędrówka trwa i trwa i trwa, i podczas tej wędrówki tłumy ludzi przewalają się przez poszczególne części dworca i końca tych ludzi nie widać, cały czas napływają nowi i tak się idzie w tej ciżbie dobry kwadrans, z poczekalni pod swój wagon. A przecież to niekończące się morze ludzi wsiada do jednego tylko pociągu z Xi’an do Chengdu, których dziennie w tym tylko kierunku z samego Xi’an odchodzi co najmniej dwadzieścia i każdy pociąg wiezie to ludzkie mrowie i już od rana brakuje miejsc na pociągi wieczorne. Jest to coś niesamowitego, dopiero teraz dociera do mnie ogrom i zaludnienie tego państwa.

Jedziemy dziś znowu luksusową klasą, tzw. soft sleeperem, ponieważ teraz już obydwoje jesteśmy chorzy, więc uznaliśmy, że zaszalejmy. Razem z nami jedzie para Francuzów, z którymi Grisza już wesoło konwersuje. Ja mam zatkane uszy i swędzi mnie gardło.

Jeśli chodzi o chińskie pociągi, różnią się one nieco od rosyjskich. Są w nich cztery klasy. Pierwsza to soft sleeper z czterosobowymi przedziałami, w których znajdują się łóżka z pościelą, firanki i inne luksusy. Dokładnie taką klasą jechaliśmy z Ułan Bator do Pekinu i z Pekinu do Xi’an. Druga to hard sleeper, który jest odpowiednikiem rosyjskiej płackarty, z tą różnicą, że chiński pociąg jest wyższy i węższy, a więc po każdej stronie boksu znajdują się nie dwie, a trzy kuszetki. Najwyższe łożka są najmniej atrakcyjne, gdyż tuż nad twarzą znajduje się sufit. Nie polecam ich osobom z klaustrofobią. Bagaże trzyma się na półkach w korytarzu. Istotną wadą jest to, że nie można otwierać okien, więc po dwudniowej podróży w pociągu bardzo śmierdzi. Zaletą natomiast jest instytucja myjni, czyli pomieszczenia z trzema umywalkami, w którym można umyć naczynia, siebie, a prawdziwi globtroterzy mogą zrobić pranie, nie blokując tym samym toalety. Toaleta składa się z dziury w ziemi i spłuczki, co nie jest zbyt wygodne dla płci pięknej, ale z pewnością łatwiejsze do utrzymania w czystości. Trzeci rodzaj to soft seater, gdzie są tylko miejsca siedzące – do boksu wchodzi osiem osób. Taką klasą jeździ się zazwyczaj na krótsze dystanse. Czwarty rodzaj to hard seater, którym nigdy nie jechaliśmy, więc nie wiemy jak wygląda. Podejrzewam, że po prostu nie ma w nim przedziałów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz