W samolocie, gdzieś nad Uralem
Wczoraj, na dobre zakończenie naszej trzymiesięcznej wyprawy poszliśmy na słynny masaż robiony przez ślepych, który, według relacji naszego znajomego, miał być fenomenalny. Poszliśmy i... prawie wyzionęliśmy ducha z bólu. Masowano nam wszystko: plecy, szyję, ręce, głowę, nogi, stopy, dłonie i łono, z przodu i z tyłu, uciskając na konkretne miejsca łokciem tudzież palcami i dociskając je drugą ręką, bądź całym ciałem. Najbardziej bolesny był masaż karku, ramion, oraz krzyża. Podczas masażu głowy myślałam, że wyskoczę z leżanki.
Masażysta uciskał kciukami, a właściwie to wbijał je w miejsca nad oczami u nasady nosa. Natomiast, gdy masażysta wbił palec wskazujący w mój mostek, na wysokości serca, aż podniosłam się z leżanki. To było straszne uczucie, tak jakby ktoś chciał mnie przebić na wylot. Grzesiek leżał, a właściwie skręcał się z bólu na sąsiedniej leżance i jęczał będąc masowanym przez kobietę. Cały się spocił z bólu i z nerwów, a masażystka tylko się śmiała, tym głośniej, im bardziej Grzesiek jęczał. Mój masażysta bardzo przeżywał fakt, że mam zimne stopy i dłonie, oraz że mam łaskotki na stopach.
Bałam się, żeby nie zrobił czegoś dziwnego z moim kolanem, zwłaszcza że komunikacja ze ślepymi praktycznie nie istniała: nie można było im nic pokazać na migi, a dogadać się oczywiście nie dało. Na szczęście kolano było masowane dość delikatnie i tylko od tyłu. Zupełnie inaczej wyobrażaliśmy sobie ten masaż, mianowicie jako relaksacyjne zakończenie podróży, a nie jako trwającą godzinę torturę, do tego kosztującą 100 juanów. Aczkolwiek muszę przyznać, że po wyjściu czuliśmy się świetnie.
Teraz siedzimy w samolocie i znajdujemy się już za Uralem, do Moskwy zostało około półtorej godziny lotu. Zabawne jest to, że dojechanie pociągiem z Polski do Chin zabiera prawie tydzień czasu, podczas gdy samolotem tę odległość pokonuje się w kilkanaście godzin zaledwie... Podróżowaliśmy po Azji trzy miesiące i doświadczyliśmy mnóstwa przygód, a teraz, w ciągu zaledwie dwunastu godzin znajdziemy się z powrotem w Polsce, tysiące kilometrów dalej... Trzy miesiące przygód, trudów, radości, prób, niebezpieczeństw, zamknięte zostaje w te dwanaście godzin lotu, w komfortowych fotelach, z konsolą do gier i zestawem filmów. Dopiero teraz dociera do nas, że już wracamy, że wcale nie mamy na to ochoty i że nasz apetyt na przygody i poznawanie świata wcale nie jest zaspokojony – wyprawa ta jedynie go wyostrzyła.
2 lata później
Tak jeszcze z perspektywy czasu dopiszę - szkoda, że pierwszą wyprawę przeżywa się tylko raz. Pierwsza wyprawa jest wspaniała, bo jest pierwsza - wszystko dziwi, zaskakuje, fascynuje, o wszystkim chce się opowiedzieć, napisać, wszystko chce się sfotografować i utrwalić. Podczas kolejnych podróży wszystko powoli powszednieje... chaos na drogach? Normalne. Dzieci jadące w łyżce od koparki? Może i nie normalne, ale po chwili przestaje dziwić. Lokalny autobus wyładowany po brzegi, na oknach zaschnięte wymiociny? Normalne. Kolejne podróże dostarczają oczywiście wrażeń, ale nie ma już tego elementu permanentnego zaskoczenia, kiedy człowiek chodzi po ulicach z otwartymi oczami i wszystko chłonie jak gąbka, a potem przeżywa przez kilka dni. Może to kwestia tego, że jak na razie jeździliśmy tylko po Azji, może np. Ameryka Południowa zaskoczyłaby nas na nowo... Ale pierwszą wyprawę długo się pamięta i wspomina.
Udanych pierwszych wypraw życzę :)
Masażysta uciskał kciukami, a właściwie to wbijał je w miejsca nad oczami u nasady nosa. Natomiast, gdy masażysta wbił palec wskazujący w mój mostek, na wysokości serca, aż podniosłam się z leżanki. To było straszne uczucie, tak jakby ktoś chciał mnie przebić na wylot. Grzesiek leżał, a właściwie skręcał się z bólu na sąsiedniej leżance i jęczał będąc masowanym przez kobietę. Cały się spocił z bólu i z nerwów, a masażystka tylko się śmiała, tym głośniej, im bardziej Grzesiek jęczał. Mój masażysta bardzo przeżywał fakt, że mam zimne stopy i dłonie, oraz że mam łaskotki na stopach.
Bałam się, żeby nie zrobił czegoś dziwnego z moim kolanem, zwłaszcza że komunikacja ze ślepymi praktycznie nie istniała: nie można było im nic pokazać na migi, a dogadać się oczywiście nie dało. Na szczęście kolano było masowane dość delikatnie i tylko od tyłu. Zupełnie inaczej wyobrażaliśmy sobie ten masaż, mianowicie jako relaksacyjne zakończenie podróży, a nie jako trwającą godzinę torturę, do tego kosztującą 100 juanów. Aczkolwiek muszę przyznać, że po wyjściu czuliśmy się świetnie.
Teraz siedzimy w samolocie i znajdujemy się już za Uralem, do Moskwy zostało około półtorej godziny lotu. Zabawne jest to, że dojechanie pociągiem z Polski do Chin zabiera prawie tydzień czasu, podczas gdy samolotem tę odległość pokonuje się w kilkanaście godzin zaledwie... Podróżowaliśmy po Azji trzy miesiące i doświadczyliśmy mnóstwa przygód, a teraz, w ciągu zaledwie dwunastu godzin znajdziemy się z powrotem w Polsce, tysiące kilometrów dalej... Trzy miesiące przygód, trudów, radości, prób, niebezpieczeństw, zamknięte zostaje w te dwanaście godzin lotu, w komfortowych fotelach, z konsolą do gier i zestawem filmów. Dopiero teraz dociera do nas, że już wracamy, że wcale nie mamy na to ochoty i że nasz apetyt na przygody i poznawanie świata wcale nie jest zaspokojony – wyprawa ta jedynie go wyostrzyła.
2 lata później
Tak jeszcze z perspektywy czasu dopiszę - szkoda, że pierwszą wyprawę przeżywa się tylko raz. Pierwsza wyprawa jest wspaniała, bo jest pierwsza - wszystko dziwi, zaskakuje, fascynuje, o wszystkim chce się opowiedzieć, napisać, wszystko chce się sfotografować i utrwalić. Podczas kolejnych podróży wszystko powoli powszednieje... chaos na drogach? Normalne. Dzieci jadące w łyżce od koparki? Może i nie normalne, ale po chwili przestaje dziwić. Lokalny autobus wyładowany po brzegi, na oknach zaschnięte wymiociny? Normalne. Kolejne podróże dostarczają oczywiście wrażeń, ale nie ma już tego elementu permanentnego zaskoczenia, kiedy człowiek chodzi po ulicach z otwartymi oczami i wszystko chłonie jak gąbka, a potem przeżywa przez kilka dni. Może to kwestia tego, że jak na razie jeździliśmy tylko po Azji, może np. Ameryka Południowa zaskoczyłaby nas na nowo... Ale pierwszą wyprawę długo się pamięta i wspomina.
Udanych pierwszych wypraw życzę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz